Dyrektor LPR wyjaśnia, że tworzone w Polsce w latach 90. ratownictwo medyczne oparte było na kilku elementach: zbudowaniu sieci Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych (SOR-ów); wprowadzeniu systemu powiadamiania ratunkowego z numerem 112; modernizacji i wymianie floty ambulansów; stworzeniu Lotniczego Pogotowania Ratunkowego oraz kształceniu i szkoleniu kadr medycznych.

Jeżeli chodzi o system powiadamiania ratunkowego, to według dyrektora LPR przez lata zmieniały się koncepcje jego funkcjonowania, brakowało spójnej wizji. 
- W roku 2014 stworzono podwaliny prawne, które zakładają stworzenie 16 Centrów Powiadamiania Ratunkowego z numerem alarmowym 112 i jednego centrum rezerwowego na wypadek awarii któregoś z tych 16. Istotną zmianą jest tworzenie sieci zintegrowanych dyspozytorni pogotowania ratunkowego – mówi Robert Gałązkowski.

Nowe rozwiązanie ma wykluczyć zdarzające się dzisiaj przypadki konfliktów i nieporozumień dyspozytorni. W 2000 roku było ich w Polsce 326. Model docelowy zakłada istnienie 45 do 50 dyspozytorni zintegrowanych. Każda z nich będzie miała do dyspozycji kilkadziesiąt karetek. Dyspozytor będzie wydawał polecenia mając pełen obraz sytuacji. Tym samym zmiana miejsca obsługi zgłoszeń i dysponowania zespołów ratownictwa medycznego umożliwi szybsze i sprawniejsze dotarcie do miejsca zdarzenia. Wszystko to idzie powoli, ale idzie w dobrą stronę.

Robert Gałązkowski mówi, że w Lotniczym Pogotowi Ratunkowym pracuje około 100 lekarzy, a także grupa pielęgniarzy i pielęgniarek oraz ratownicy medyczni. 
- Szerzej patrząc na sprawy kadrowe, to w Polsce generalnie jest nadmiar ratowników medycznych, jest nadprodukcja tego zawodu. Liczba pielęgniarek ratunkowych jest odpowiednia. Problem jest z lekarzami medycyny ratunkowej. Specjalizacja okazała się nie być wystarczająco atrakcyjna. W Polsce jest dziś około 600 do 800 lekarzy medycyny ratunkowej - rozpiętość wynika z tego, że część osób jest jeszcze w trakcie specjalizacji. Potrzeby są na poziomie 3,5 do 4 tys., by w pełni obsadzić system – mówi dyrektor LPR.
 

W Polsce funkcjonuje dziś 17 baz stałych Lotniczego Pogotowia Ratunkowego; dodatkowo w okolicach Koszalina zlokalizowana jest osiemnasta, sezonowa baza działająca w okresie wakacyjnym.
- Mamy 23 śmigłowce, część stanowi rezerwę, żeby piloci mogli się szkolić, żeby można było robić przeglądy, a także, by móc odtworzyć gotowość w razie problemów technicznych którejś z maszyn. Technicy są tak rozmieszczeni w kraju, że mogą dotrzeć w ciągu trzech godzin do maszyny, która została uziemiona z powodów technicznych i przeprowadzić szybką diagnostykę. Jeżeli śmigłowca nie uda się usprawnić w ciągu sześciu godzin, to wysyłany jest śmigłowiec zastępczy, by jak najszybciej odtworzyć dyżur – wyjaśnia Robert Gałązkowski.

Podstawowy obszar działania śmigłowca z bazy to 60 km, gdzie śmigłowiec dolatuje w czasie około 20 minut od wezwania, w promieniu 130 km śmigłowiec jest w stanie dotrzeć w trzydzieści parę minut. Jednak szkolenia dla dyspozytorów medycznych doprowadziły do tego, że są już w Polsce dyspozytorzy, którzy są w stanie wezwać na miejsce więcej niż jedną maszynę, nawet pięć lub sześć śmigłowców. 
- Jeszcze kiedyś to była abstrakcja, dziś już się zdarza. Przeszkoliliśmy w 2014 roku co do jednego dyspozytora medycznego, wszyscy dostali standardy postępowania. Znają schemat, jak prowadzić wywiad i na którym etapie rozważać wysłanie śmigłowca. Są miejsca w Polsce, że "śmigło" lata jak najęte, bo dyspozytorzy przekonali się, że to może tylko pomóc, a nie zaszkodzić – wyjaśnia dyrektor LPR.
 

SP ZOZ LPR dysponuje, oprócz śmigłowców, także dwoma samolotami turbośmigłowymi Piaggio.  Jeden z samolotów jest z 2005, drugi z 2009 roku. 
- Przygotowujemy dla ministra zdrowia projekt rządowego programu, by kupić nową flotę samolotów. Te samoloty są ważne, służą do przywożenia Polaków z wypadków za granicą albo wywożenia na leczenie do ośrodków zagranicznych – mówi dyrektor Gałązkowski. (pap)