Rozmowa z Krzysztofem Żochowskim, dyrektorem szpitala w Garwolinie, wiceprezesem Konsorcjum Szpitali Powiatowych.

Krzysztof Sobczak: Od wielu miesięcy trwają prace nad projektem ustawy o jakości w ochronie zdrowia i bezpieczeństwie pacjentów. Jak tymczasem radzą sobie z tym szpitale?
Krzysztof Żochowski:
Muszą sobie radzić, chociaż wprowadzenie uporządkowanych i jednolitych zasad w tej dziedzinie na pewno byłoby pomocne. Bez wątpienia nie uciekniemy przed procesem pewnej standaryzacji. On w różnych krajach jest różnie zaawanasowany, a oczywiście najbardziej w Stanach Zjednoczonych. Zresztą stamtąd wywodzi się ta idea. To dobrze działa na zachodniej półkuli, ale także w Unii Europejskiej.

A w Polsce?
W Polsce idzie to do przodu, ale oczywiście jest jeszcze wiele do zrobienia w tej dziedzinie. Jest wielka zasługa środowiska krakowskiego i tamtejszego Centrum Monitorowania Jakości, które implementuje na nasz rynek i wprowadza te standardy w wielu placówkach medycznych, a potem kontroluje ich stosowanie. Wiele szpitali poddało się temu i na pewno mają one z tego pożytek. Jest to ruch w dobrą stronę, pomagający szpitalowi uporządkować swoją strukturę, a do tego mający bezsprzeczną przewagę nad ISO. Przede wszystkim dlatego, że obejmuje też kwestie medyczne, które w sposób oczywisty w szpitalach są najważniejsze. O ile ISO można wprowadzać w dowolnym miejscu, bo to są takie ogólne zasady zarządcze, mające też sens  w szpitalach, to procedury akredytacyjne wchodzą również w działalność medyczną. Czyli w to, co w placówce medycznej absolutnie najważniejsze.

Progmedica

Szpitale muszą stosować te procedury?
Nie, dotychczas to było dobrowolne. Zwykle robiły to szpitale mające poczucie, że są dobre i chcą być jeszcze lepsze.

A świadomość pewnych niedostatków i słabości nie jest motywem zachęcającym do takiej decyzji? Nie jest dobrze, ale jak wprowadzę odpowiednie procedury to będzie lepiej.
Tak to powinno działać, ale w warunkach, w jakich funkcjonujemy dość trudno o taką samoświadomość. Ja od 10 lat jestem dyrektorem szpitala i najważniejsze moje doświadczenie z tego okresu mówi, że podstawowym problemem dyrektora szpitala jest „jak przeżyć”. Narodowy Fundusz Zdrowia jest panem naszego życia albo śmierci – da pieniądze, albo nie da. Przed lekarzami trzeba „na kolanach”, a do tego grymasy i różne pomysły starostów, marszałków i innych luminarzy, którzy mają jakieś poglądy na funkcjonowanie ochrony zdrowia w Polsce. Czasem mądre, a kiedy indziej nie. A nad tym wszystkim rozjeżdżająca się kwestia finansów. W takich realiach wygospodarowanie sił i środków na zajęcie się jakością i standardami jest bardzo trudne. Przepraszam za trywialne porównanie, ale w domu to najpierw trzeba mieć na jedzenie i opał, a na pójście do kina czy teatru to dopiero gdy będzie nadwyżka. Niestety, w szpitalach na co dzień musimy się zmagać z takimi dylematami.

Ale jest chyba w szpitalach świadomość, że niedostatki w zakresie jakości mogą być niebezpieczne. Bo to jest ryzyko i jego potencjalne różne konsekwencje, w tym także prawne.
Oczywiście tak. To jest poważny problem, takie potencjalne zagrożenia mogą działać na wyobraźnię, ale dopóki coś się nie wydarzy, nie odczuwamy tego bezpośrednio. A te codzienne problemy z kategorii „jak przeżyć” – owszem. Do rozumienia takich „wyższych” spraw trzeba też dojrzeć.

Jeśli zaczął pan od tego amerykańskiego przykładu, to wie pan, że tam ten wysoki obecnie poziom standardów jakościowych bierze się między innymi z tego, że szpitale bardzo boją się oskarżeń ze strony pacjentów.
Rzeczywiście, tam te standardy są wszechobecne, a dążenie do zabezpieczenia prawnego czy to pojedynczych lekarzy czy placówek jest jednym z głównych motywów w dążeniu do zgodności ze standardami. Jeśli w USA zjawisko roszczeń ze strony pacjentów jest bardzo rozwinięte, to posiadanie i stosowanie standardów zwiększa szanse na obronę. U nas jeszcze tak to nie działa.

Środowisko medyczne i branża nie czują jeszcze tego zagrożenia?
Branża bardzo to czuje, z uwagą śledzimy wszystkie doniesienia o procesach medycznych i widzimy, że fala roszczeń rośnie. Zdajemy więc sobie sprawę, że jednym ze sposobów przeciwdziałania temu jest poprawa jakości naszej pracy. I dobrym narzędziem do tego jest właśnie standaryzacja. A także gromadzenie informacji i wiedzy na ten temat. Do tego takie placówki, jakie ja reprezentuję, czyli szpitale powiatowe mają jeszcze problem funkcjonowania nieco na peryferiach. A na to dobrą metodą jest możliwość korzystania z uniwersalnych standardów, które są nadzorowane i sprawdzane przez zewnętrznych akredytatorów. Jeśli ktoś taki widzi jak to robią w innych placówkach, to jego uwagi mogą być bezcennymi wskazówkami, co można poprawić. Także działalność naszego związku służy temu, żeby środowisko integrować, także wokół rozwiązywania takich problemów.

A jeśli w końcu dojdzie do uchwalenia ustawy o jakości w ochronie zdrowia, to te standardy będą dla wszystkich, czy nadal tylko dla chętnych?
Nie znam tego elementu projektu i nie wiem, jakie rozwiązane może być wprowadzone. W Europie jest to różnie realizowane. Są kraje, gdzie jest to dobrowolne, ale w innych jeżeli chce się korzystać ze środków publicznych, to pewien poziom standardów jest wymagany. Na przykład w Holandii jeśli szpital nie jest akredytowany, to nie może dostawać środków publicznych. U nas zresztą też w niewielkim zakresie coś takiego obowiązuje.

Placówki akredytowane mają jakieś przywileje?
Nieduże, ale mają. Te ideę zainicjowała Agnieszka Pachciarz, gdy była prezesem NFZ i ówczesny wiceminister zdrowia Marek Haber, a wprowadzono to już za obecnego rządu, że za jakość zaczęto płacić. I słusznie, bo jakość kosztuje.

Na czym polega to płacenie za jakość?
Obecnie w ramach ustawy o sieci szpitali placówki akredytowane dostają o jeden procent więcej za realizowane procedury. Możemy dyskutować, czy to mało czy dużo, ale to jest zachęta do podnoszenia jakości pracy i uzyskiwania potwierdzenia tego w formie akredytacji. Jeśli ktoś się wysili, wykona tę pracę, wystara się o akredytację, to system go za to premiuje. Bardzo dobrze, że udało się to wprowadzić. I warto podkreślić, że jest zasługa dwóch kolejnych rządów, bo w kadencji poprzedniego rządu to zaprojektowano, a obecny rząd to wprowadził. Mamy w Polsce różne szpitale i prawdopodobnie wprowadzenie w pewnym momencie sztywnego obowiązku uzyskiwania akredytacji mogłoby wywoływać pewne problemy. Natomiast system zachęt finansowych na pewno będzie mobilizował szpitale do sukcesywnego dochodzenia do pożądanych standardów. Sądzę, że to dobra droga. A na pewnym etapie można będzie wprowadzić to jako obowiązek. Według mnie to nieuniknione.